Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bikeparki za granicą. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bikeparki za granicą. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 23 kwietnia 2019

Bikepark Kálnica - pierwsze spotkanie

W sobotę odwiedziłem pierwszy raz w życiu Kelly's Bikepark Kalnica na Słowacji. Miejscówka jest położona na jakimś wypizdowie, koło Nowego Miasta nad Wagiem, co i tak nikomu nic nie mówi. Górka na której umiejscowiony jest bikepark, to też żaden Mount Everest. W najwyższym punkcie GPS pokazał mi 350m n.p.m, a stacja wyciągu była na 250m n.p.m. Czy w takich warunkach może powstać coś godnego uwagi? Coś dokąd warto było jechać aż 250km? Pewnie gdyby nie to, że jest początek sezonu i chciałem pojechać gdzieś gdzie jest wyciąg, a nie lubię Żaru, to bym się na taki wyjazd nie skusił. A to byłby błąd. Po raz kolejny przekonałem się, że Słowacy są mistrzami robienia atrakcyjnych bikeparków z niczego. Ta mała górka jest wykorzystana w mistrzowski sposób. Każda ze znajdujących się tam linii wydaje się być całkowicie przemyślana i dopracowana w 100%.



Nie wiem ile dokładnie jest linii, bo ich nie policzyłem i nawet wszystkich nie zjeździłem. Ale jest ich znacznie więcej niż ktokolwiek by się spodziewał zastać w na pozór tak skromnym miejscu. Nie znajdziemy tam raczej pokaźnych sekcji korzeni i ostrego DH, a raczej szybkie trasy z wieloma zakrętami i niesamowitym flow. Jest sporo do polatania i to niezależnie od tego jaki poziom reprezentujesz. Hopki są bardzo dobrze przemyślane. Wybaczają popełnione błędy, ale jednocześnie dają dużo frajdy jeśli potrafisz latać na rowerze. Nie za długie, nie za krótkie i w dobrych miejscach. Każdy budowniczy, który chce zbudować płynną trasę z hopkami, taką na której dobrze będzie się bawił zarówno amator jak i pro-rider, powinien się tam wybrać i zobaczyć jak to jest zrobione.

Niektórzy mogą sobie pomyśleć. "Eee, no spoko, ale to mało hardkoru w tym bikeparku" i że "jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego." Nie będą mieć jednak racji. Bikepark ma do zaoferowania również wiele dla ludzi szukających większych wyzwań. Długie loty, wielkie dirty i ogromne dropy. Jest tam na przykład linia Airline, która ma kilka naprawdę pokaźnych przelotówek i zdecydowanie nie jest to trasa dla wszystkich.


Airline'a można też pooglądać w tym filmie na youtubie (i na pewno da się go przejechać ładniej niż ten gość :))

Słowem, mimo, że bikepark malutki, to naprawdę jest tam co robić. Trasy są trochę krótkie, ale orczyk sprawnie wciąga nas na szczyt, więc zjeżdżania wychodzi całkiem sporo. Jeździliśmy od 11:00 do 16:00 i naprawdę się wyjeździliśmy, przy czym nie pojawiło się znudzenie. Wyciąg chodzi od 10:00 do 18:00 więc jak ktoś ma ochotę to może naginać do oporu, a na zakończenie pokatować jeszcze sztuczki na znajdującej się przy wyciągu poduszce. Mają jeszcze bardzo dobrze zrobiony, asfaltowy pumptrack. Klimat tego miejsca jest swojski i typowo rowerowy. Na wyciągu z głośników lecą gangsta rapy lub jakiś rock. Karnet dostajesz w formie naklejki na kask, przez co tylko w kółko zjeżdżasz i wjeżdżasz, bez żadnego odbijania się na bramkach. Orczyk i mało atrakcyjna górka nie mają nic do zaoferowania wycieczkowiczom, więc jedyne co w tym miejscu zastaniesz, to jeden wielki rowerowy piknik.

Karnet kosztował €15 (~65zł) i w pierwszym momencie pomyślałem, że to trochę dużo jak za orczyk, tym bardziej, że np. Ruzomberok z gondolą kosztuje €16, a Gruniky z orczykiem €10. W zamian dostajemy jednak w pełni zadbane i doskonale przygotowane do jazdy trasy i moim zdaniem żaden eurocent wydany na jazdę w tym bikeparku nie jest zmarnowany. Aż dziw, że coś co w nazwie ma Kelly's może być aż tak dobre.

Ostatecznie określę to miejsce jako znakomite na początkowo sezonowy wypad. Wprost idealne, żeby się rozjeździć. A czy jeszcze tam w tym roku pojadę? Nie wiem. Nie wiem, bo raz, że jest to jednak trochę daleko, a dwa, że trasy mimo iż świetnie przygotowane, to są jednak trochę krótkie. Cieżko się zmęczyć robiąc pojedynczy krótki zjazd, a mimo wszystko lubię jak jestem na dole i czuję w rękach, że przejechałem wymagający odcinek. Ale może po kilku wizytach w Koutach, będę miał ochotę wyskoczyć właśnie w takie przyjemne miejsce jak bikepark Kalnica. Na pewno warto się tam wybrać i ocenić samemu, bo jest duża szansa, że stanie się to jeden z Waszych ulubionych bikeparków. Mi się podobało.


To teraz jeszcze garść praktycznych informacji:

  • Nie można płacić kartą, zarówno za wyciąg, jak i w znajdującej się na miejscu restauracji. Warto o tym pamiętać, bo do najbliższego bankomatu jest 15 minut autem.
  • Wypłata revolutem w bankomacie banku Slovenská sporiteľňa, obciążona była opłatą €2.5
  • W Słowacji trzeba kupić winietę na ekspresówkę z Żyliny do Kalnicy. Najtańsza winieta jest na 10 dni i kosztuje €10. Można ją kupić na stronie https//eznamka.sk lub w aplikacji Eznamka. Aplikacja jest w języku polskim, płatność robimy kartą (revolut działa) i nic nie trzeba drukować, bo winieta jest wydana na rejestrację samochodu. Radziłbym nie cebulić i nie szukać jakichś alternatywnych dróg, bo ekspresówką dojeżdżamy niemal na samo miejsce. Zresztą ze wszystkich bikeparków na jakie jeżdżę, ten mimo, że najdalej, to ma najlepszy dojazd - prawie cały czas dwupasmówka. Czasowo wychodzi tak samo jak w Kouty czy do Rużo - ok. 2,5h. 
  • Trzeba uważać na drogi w Czechach, bo tam najtańsza winieta kosztuje 55zł, co zsumowane z winietą Słowacką daje nam już dość dużą kwotę jak za przejechanie 500km (patrząc z perspektywy dojazdu z Rybnika). Niestety nie udało mi się jeszcze dojść do tego, czy czeska jedenastka z Trinca do Cadcy jest objęta mytem, czy nie.
  • Nie trzeba zabezpieczać roweru na orczyku. Nie obija kierownicy i oklejony jest starymi oponami rowerowymi. Można go włożyć pod dupę i tak się kulać do góry. 
  • W bikeparku odbywa się co roku festiwal rowerowy. Nie mam wątpliwości, że jest to wspaniała impreza, ale nie wyobrażam sobie tego tłumu ludzi, który musi wtedy czekać w kolejce na wyciąg. Już wczoraj trochę się tam korkowało, choć nie było to uciążliwe, ale w dzień festiwalu musi być jakiś armagedon. 
A tu krótki filmik z naszego wyjazdu.

wtorek, 16 sierpnia 2016

Bikepark Gruniky - pierwsza wizyta

O Grunikach pierwszy raz usłyszałem z rok temu, a powiedział mi o nich mój mountainboardowy kolega Piotrek. Bardzo zachwalał i zachęcał, żeby się tam wybrać. Pamiętam, że dostałem jakiś filmik, ale wydawało mi się wtedy, że jest tam tak sobie. Niby okej, ale nic specjalnego. Dziś nie wiem, czy wtedy było tak naprawdę, bo były to dopiero początki miejscówki, czy tylko odniosłem takie mylne wrażenie. W każdym bądź razie, to co jest tam teraz, wywarło na mnie niesamowicie pozytywne wrażenie.

Jako, że co raz więcej materiałów z Gruników przemykało mi przez facebookową tablicę i słyszałem sporo dobrych opinii na temat tego miejsca, postanowiłem, że trzeba się tam w końcu wybrać. Miejscówka znajduję się tuż przy granicy polsko-słowackiej w Korbielowie i jest to niewielka górka z wyciągiem orczykowym. Orczyk, nosi nazwę orczyk, dlatego, że bez skrupułów przeora wasza ramę i kierownicę. Ale ja już o tym wiedziałem, dlatego pozabezpieczałem te części pociętą dętką i taśmą izolacyjną. Mimo wszystko zalecałbym jednak przynajmniej podwójną warstwę dętki, albo najlepiej jakąś obklejoną gąbkę. Kierownice dobrze jest obwinąć po prawej stronie, od mostka aż po klamkę. Sztycę też najlepiej zabezpieczyć na jak największej powierzchni, bo różnie nam się ten wyciąg zahacza. Ja poobklejałem moje w ten sposób:



Uchwyt wyciągu zahaczamy o sztycę i tak sobie jedziemy kilka minut na górę. Orczyk, to może i nie jest najwygodniejsza forma podróżowania i po którymś razie, od siedzenia na niewygodnym, zjazdowym siodełku może nas zacząć boleć dupa, ale na szczęście wrażenia z bikeparku nam tą niedogodność wynagradzają.

Trasy
Trasy w Grunikach są mistrzowskie. Nieprawdopodobne jak dobre i zróżnicowane linie można poprowadzić na tak małej górce. Znowu narzekam, ale odniosłem wrażenie, że na tej jednej małej góreczce jest tyle samo fajnych tras, co w całej Polsce. W całym bikeparku jest dużo hopek o przeróżnej skali trudności, wszystkie mają jednak objazdy i to takie jakie powinny mieć. Czyli niezależnie czy skoczysz, czy pojedziesz bokiem, będziesz zadowolony. Bandy też wyglądają tak jak powinny. To znaczy, że prowadzą cię tam gdzie trzeba, a nie gdzieś np. w las. Wielka piona dla budowniczych!

Dzisiaj mam filmiki z każdej trasy i to nie z taką lamerską jazdą, bo nagrywał je Paweł, a nie ja. Także parę słów Wam o trasach opowiem, a potem możecie sobie zobaczyć jak to wygląda. Następnym razem musimy tylko inaczej ustawić kamerę, bo mogłaby patrzeć nieco bardziej w przód.

First
Tak nazywa się jedna z tras. Nie wiem czy była pierwsza w bikeparku, czy chodzi o to, żeby pierwszy przejazd zrobić właśnie na niej, ale to ją wybraliśmy na nasz pierwszy zjazd. Trasa ma freeride'owy charakter. Dużo hopek, trochę korzeni i szybka jazda w dół. Tak jak już pisałem, każda hopka ma sensowny objazd, więc na trasie można się bardzo dobrze bawić niezależnie od posiadanych umiejętności. Tą trasą jeździliśmy chyba najwięcej. Gdzieś w jej dalszej części, można jechać prosto na bandy i hopki, a można odbić na nieco bardziej techniczny fragment - rockgarden lub korzenie.



Downhill
Szybka, zjazdowa trasa. Mamy na niej m.in sporego wallride'a, z którego zaskakuje się na przygotowane lądowanie i długą sekcje korzeni, na których nieźle nas wytrzęsie. Miejscami jest bardzo szybko! Świetnie się tam bawiłem. Nie ma co nawet więcej pisać, bo wszystko jest tam wg mnie idealnie. Lubię takie sekcje korzeni na których trzeba się po prostu puścić przed siebie i jechać tam gdzie nas poniesie, delektując się przy okazji nienaganną pracą własnego zawieszenia. Jazdy na sztywniaku jednak nie polecam. Na tej linii czekają nas dwie minuty czystej, zjazdowej przyjemności.



Enduro
To taka linia, którą warto odwiedzić raz czy dwa przez cały dzień. Jest wolna, techniczna i najbardziej stroma. Jest też kładka nad strumykiem, a ja zawsze mam banana na ustach jak jadę i gdzieś w pobliżu trasy słychać, że płynie sobie rzeczka. Zawsze po głowie chodzą mi wtedy takie enduro foty, na których widać rozbryzgującą się wodę, przez którą przebija się jakiś gość na rowerze za 30 tysi. Tutaj do wody nie wjeżdżamy, ale z przyjemnością bym to zrobił. Trasa nie jest taka idealna, bo końcówka jest już niestety trochę płaska, ale nawet na zjazdówce ten jeden, czy dwa zjazdy nie będą problemem. Niech was drodzy downhillowcy, nie zniechęca ta złowrogo brzmiąca nazwa!



Funtrail
Na tej trasie byłem tylko raz, bo po ulewach w zeszłym tygodniu było na niej bardzo ślisko. A że są tam prawie same korzenie, to jechało się dość ciężko. Trasa DH jest położona na granicy stoku i ładnie padają na nią słońce, przez co było sucho, natomiast funtrail znajduje się głębiej w lesie dlatego nie schnie tak dobrze i było trochę błota. Jak nazwa wskazuje, jest to trasa do dobrej zabawy, choć wydaje mi się, że bawimy się na niej nieco gorzej niż na "First". Ta linia jest bardziej techniczna i też ma kilka hopek. Koniecznie muszę ją kiedyś wypróbować jak będzie sucho.



Big Air
To jest jakaś linia dla psychopatów! Nigdzie czegoś takiego jeszcze nie widziałem! Wszystkie hopy są wielkie, a ta przez dropem to jest w ogóle jakaś abstrakcja! Od nas tylko Paweł odważył się coś tam polatać, a i tak nie chciał się dać namówić, żeby spróbował skoczyć kolejne hopki. Jak ktoś jest hardkorem, to zapraszam  - na pewno nie pożałuje. Ja mogę tylko powiedzieć, że wygląda na to, że jest płynnie i jedyne z czym trzeba walczyć, to ze swoją głową. Przy tak dobrych alternatywnych trasach, nie mam nic przeciwko zrobieniu jednej, zupełnie niedostępnej dla Janusza downhillu.



To jeszcze kilka rzeczy, które warto wiedzieć:
- Nie warto brać karnetu na 10 wjazdów, bo szybko je wyjeździmy (trasy są stosunkowo krótkie, ok. 2 minut). Całodniowy to moim zdaniem najlepsza opcja.
- W kasie nie można zapłacić kartą, ale można złotówkami. Na ten moment (sierpień 2016) płaciliśmy 52zł, z czego potem dostaliśmy 9zł  kaucji zwrotnej za oddanie karnetu. Czyli wychodzi tylko 43zł za cały dzień!!!
- Przy wyciągu jest karczma (w której, też nie można płacić kartą). Smažený sýr kosztuje €3.50.
- Warto zabezpieczyć sztycę i kierownicę, bo wyciąg na pewno nam je poobija. 
- Czasami ekipa od mountainboardów rozstawia poduchę, więc można poćwiczyć sztuczki. Jak chcecie wiedzieć, co i jak, to piszcie do WildBoards https://www.facebook.com/WildBoards/?fref=ts (dobrą opcją może być wyjazd na Gruniky z dziewczyną i wysłanie jej np. na szkolenie mountainboardowe, tak żeby się nie nudziła) 
- wyciąg chodzi od 10:00 do 17:00 


Co tu dużo mówić - podobało mi się! Dobry bikepark jest wtedy, kiedy masz w czym wybierać. Jedna kozacka trasa nie wystarczy, bo ileż można jeździć jednym i tym samym. Tutaj wybór mamy i to taki, że spokojnie wystarczy na cały dzień. Nie mam się zupełnie do czego przyczepić i na pewno nie raz jeszcze na Gruniky pojadę. Jest blisko, tanio i znakomicie. Szczerze polecam i ręczę za to, że wyjazd tam nie będzie zmarnowanym czasem.

#chrrybnik
 
A jako bonus filmik z glebą. Paweł skoczył hopkę, stracił przyczepność na śliskiej nawierzchni i wylądował prosto na leżącym z boku korzeniu. Dodatkowo nadział się na wystający fragment tego korzenia. Gdyby nie miał gogli, to korzeń nieźle mógłby uszkodzić mu twarz. Uratowała go szybka. Było groźnie, ale na szczęście nic złego się nie stało.

sobota, 6 sierpnia 2016

Na rowerze we Francji - Chatel i Morzine

Gdzieś pod koniec maja na jednej z facebookowych grup pojawiło się ogłoszenie, że ktoś szuka chętnych na wyjazd rowerowy do Francji. Konkretniej do Chatel. Długo się nie zastanawiałem, tym bardziej, że cena była atrakcyjna, Napisałem, zapłaciłem i z niecierpliwością czekałem na wyjazd.

1400km w pełnym, 9 osobowym busie ciągnącym przyczepę z jedenastoma rowerami i trzema na dachu, to nie jest nic przyjemnego. Tym bardziej jak do dyspozycji masz niesamowitą moc 80 koni mechanicznych... No ale da się przeżyć. Na szczęście cała droga to autostrada, więc po prostu trzeba było to jakoś przeczekać i wymęczyć. Z Wrocławia dojechaliśmy z przerwami w jakieś 15h.

Ej Zbyszek, kradnę Ci to zdjęcie!

Chatel to małe alpejskie miasteczko z kościółkiem, kilkoma sklepami sportowymi, basenem i kilkoma innymi punktami wydawania pieniędzy, których nawet nie odwiedzaliśmy, bo z naszą polską wypłatą to poszaleć tam za bardzo nie można. Wszystkie domy w miasteczku są drewniane, ale nowoczesne i wyglądają bardzo ładnie. Nasza kwatera też okazała się kozacka. Nowy apartament na 12 osób, 3 łazienki z prysznicem i dwie toalety, sauna, nowoczesna kuchnia z płytą indukcyjną, zmywarką i mikrofalówką. Do tego klima, 40'' telewizor (jak się okazało we Francji w TV puszczają relacje z Pucharu Świata DH!), wifi, pralka i suszarka. Zużycie prądu dowaliliśmy takie, że aż korki wysiadały. No i jakby kto pytał, to potwierdzam, że fińska sauna całkiem dobrze nadaje się do suszenia butów. A jakbyście chcieli kiedyś zrobić sobie taras z kompozytowych desek tarasowych, to odradzam - strasznie trudno zmyć z tego tłuszcz z grilla i olej do amortyzatorów. Francja zrobiła na mnie doskonałe pierwsze wrażenie.

Jeśli ma się wykupiony nocleg, to karnet dla rowerzysty na 6 dni, czyli tak zwany Multipass kosztuje około €100. W cenie mamy dostęp do wszystkich wyciągów i bikeparków w okolicy. A jest tego sporo. Chatel, Morzine, Super Morzine, Les Gets + te po szwajcarskiej stronie, czyli Champéry, Val-d'Illiez, Morgins and Champoussin. Do tego w cenie karnetu wstęp na basen, miejski autobus i pewnie jakieś inne aktywności, o których nie wiem. Nie ma co nawet rozkminiać czy za taką cenę warto, czy może lepiej pojechać 8 razy na Palenice. No bo po co jechać aż do Francji skoro tam mamy 12 tras? :))


My tych wszystkich bikeparków niestety nie odwiedziliśmy. Duża w tym zasługa tragicznej pogody. Pierwsze dwa dni była lampa i 30 stopni, a następne trzy padał deszcz. W czwartek szczyty najwyższych gór obsypał śnieg, a i przy górnym wyciągu w Chatel można było go zauważyć. No ale tak to niestety bywa. Dlatego podczas wyjazdu jeździliśmy tylko w Chatel, Morzine i Super Morzine. Chcieliśmy jeszcze pojeździć w Les Gets, ale była duża kolejka i nie chciało się nam czekać. Moja jazda wyglądała więc tak: niedziela, poniedziałek: Chatel, wtorek: FIFA 2016, środa: Morzine w deszczu i w bagnie,  czwartek: przejażdżka rowerem pod wyciąg do Chatel i dwa zjazdy, piątek: Morzine, Super Morzine, próba Les Gets i jeden zjazd w Chatel.

Opiszę trochę jak tam jest, ale tak bardziej ogólnie. Wszystkich tras nie będę opisywał, bo musiałbym wydać książkę.

Chatel to chyba największy z wymienionych bikeparków. Jest w nim od groma tras, i trzy wyciągi (dwa do góry i trzeci z drugiej strony). Jak wjeżdżamy pierwszym to już od niego mamy tyle tras, że zdecydowanie wystarczy żeby się najeździć. A wjeżdżając jeszcze wyżej drugim, zyskujemy kolejne możliwości. Swoją drogą jak wjechałem tym drugim, to kopara mi opadała. Widoki takie, że mógłbym tam siedzieć cały dzień i tylko patrzeć.


Trasy zbudowane dla ludzi. To znaczy i dla ludzi i dla wariatów, bo każdy znajdzie tam coś dla siebie. Jak jesteś zwyczajnym rowerzystą, to możesz tam pojeździć po dobrze zrobionych bandach, polatać stoliki, gapy, step-up'y i dropy, ale wszystko możesz sobie ominąć lub pojechać inną fajną trasą. Jak jesteś trochę lepszy, to możesz się wybrać na jedną z czarnych, stromych zjazdowych propozycji. Znajdą się też wolniejsze, nie tak strome z korzeniami itp, przystępniejsze do roweru enduro. Ja byłem tam właśnie rowerze enduro (160/160) i nie powiedziałbym, żeby była to jakaś przeszkoda do tego by się dobrze bawić. Czasem pewnie duży full byłby lepszy ale endurówka całkiem spokojnie daje tam radę. Po prostu odpuszczałem stromizny i chodziłem na inne traski.
W Chatel jest też kilka na prawdę hardkorowych rzeczy jak np czarna trasa Zougouloukata. Na tej trasie oprócz dropów jest niemała hopa przez rzekę na którą napędzamy się skacząc po drodze ciekawą hopę z czegoś co przypomina podkład kolejowy wbity w ziemię.

(nie, to nie mój filmik)

Nie dane było nam niestety spróbować świeżo wybudowanego a-line'a który z wyciągu wyglądał na niesamowicie płynną i zajawkową trasę. Bandy pionowe, sporo hopek, wszystko idealnie wygładzone i ubite. Patrzyłem na to i byłem pełen podziwu dla tego ile ktoś musiał włożyć pracy w przygotowanie tej trasy. Wyglądało to przepięknie, ale niestety otwarli dopiero po naszym powrocie.

Nie ma co dużo gadać - w Chatel na prawdę jest co robić. Raz idziesz na bandy, raz na hopki, innym razem na korzenie, a jak masz ochotę to możesz też iść na kładki, które mnie osobiście trochę przerażały, bo bujały się jak szalone. I cały czas ktoś tam coś poprawia, dorabia itd. Klasa!


Morzine
W miejscowości Morzine są dwa bikeparki na przeciw siebie. Mam nadzieję, że nic nie mylę, ale jeden to po prostu Morzine, a drugi to Super Morzine. W Morzine po ulewach było średnio, ale dało się jeździć. Poza górną częścią czarnej trasy, gdzie było bardzo ciężko na śliskich korzeniach, dalej było całkiem spoko i trasa bardzo mi się podobała. Są tam jeszcze inne, bardziej flowowe linie, ale ich nie sprawdziliśmy, bo jako że dwa dni wcześniej odwiedziliśmy Super Morzine, gdzie mimo bagna bardzo się nam podobało, postanowiliśmy właśnie tam się udać na resztę dnia. Bo w Super Morzine jak sama nazwa wskazuje jest super. Zajawkowe bandy, dużo hopek, ekstra czerwona trasa i ekstra czarna. Doskonale się tam można wybawić. Tras jest mniej niż w Chatel ale fun chyba większy. Do tego jest tak, że pojeździsz zarówno jak jesteś amatorem jak i kozakiem. Ludzie, którzy zbudowali to miejsce wykonali na prawdę kawał dobrej roboty. Dodatkowego uroku temu miejscu dodawały chodzące po trasie krowy, choć nie wiem czy chciałbym taką spotkać na lądowaniu największej hopy. Mi w Super Morzine jeździło się mega przyjemnie.

Mimo kiepskiej pogody i tak się w ten tydzień najeździłem. Jedyne czego szkoda, to tego, że nie pojeździliśmy w Les Gets, czyli tam, gdzie ostatnio był Crankworx. Wydaje mi się, że tam również mogło być całkiem dobrze. Jako ciekawostkę dodam, że w piątek do Morzine pojechaliśmy samochodem - jest to to jakieś 70km,  a wróciliśmy górami i to w podobnym czasie. We Francji infrastruktura narciarsko rowerowa jest niesamowita i myślę, że u nas czegoś takiego nigdy się nie doczekamy (chciałem napisać, że przez co najmniej 20 lat, ale jak się zastanowiłem, to myślę, że nigdy). W Morzine zjechaliśmy przygotowaną trasą familijną (były na niej jakieś wałki itp), pod inny wyciąg. Nim znów gdzieś do góry, potem trochę dojazdówką i tam czekała na nas znów jakaś przygotowana trasa pośrodku niczego (a na niej dodatkowo gość w koparce, który coś poprawiał). Tą  trasą dojechaliśmy pod wyciąg w Chatel, wjechaliśmy na górę z jednej strony, i zjechaliśmy w dół z drugiej. Potem wsiedliśmy z rowerami do miejskiego autobusu i zajechaliśmy niemal pod sam dom. Bajka! Wsiadasz w jednym bikeparku, a wysiadasz w zupełnie innym i w ogóle się po drodze nie męczysz, a przy okazji trochę sobie jeszcze pojeździsz po zadbanych trasach. Coś pięknego!

Tutaj trochę moich ujęć z tych trzech bikeparków (dzięki GoBike.pro za kamerkę). Taki zlepek ujęć bez obróbki się chyba teraz tak modnie nazywa - RAW. Więc to jest RAW z Francji! Szału nie ma, ale można zobaczyć mniej więcej jak to wygląda. Jakbym nie zostawił w Polsce baterii, którą specjalnie kupiłem dzień wcześniej i gdyby pogoda była nieco lepsza, to może byłoby tego jeszcze trochę.


Tak podsumowując wyjazd, to mogę powiedzieć, że:
- w Alpach jest przepięknie,
- bikeparki są dobrze przygotowane i każdy znajdzie w nich coś dla siebie,
- jedzenie w sklepach nie jest tanie (bagietka €2, banany €2, kurczak i wołowina €11), więc lepiej zabrać dużo ze sobą,
- jedzenie w restauracjach jest strasznie drogie (mała pizza €12.50, zwyczajny hamburger z budki €7)
- infrastruktura jest rozległa i nowoczesna,
- każdy wyciąg ma sensowny uchwyt na rower, więc nie ma jakiegoś obijania, wieszania za siodełko itp,
- możesz tam zabrać swoją żonę/dziewczynę, która coś tam jeździ na rowerze po górach (czyli umie np zjechać niebieską w Koutach), bo bez problemu da sobie radę,
- kiedy siedzisz w bąbelkach, w otwartej części basenu w Chatel i patrzysz na Alpy, to czujesz się dobrze. Bardzo dobrze.
- Jakbym mógł, to pojechałbym jeszcze ze dwa, albo trzy razy w tym roku!

Jeżeli ktoś planuje jakiś rowerowy trip, to Francja jest dobrym kierunkiem. Ten cały obszar nazywa się Portes du soleil i bardzo, bardzo polecam wycieczkę w tamte rejony. Myślę, że każdy kto jeździ na rowerze powinien się choć raz w życiu tam wybrać i jestem pewien, że tego nie pożałuje.

Kurde... Wróciłem stamtąd 3 tygodnie temu, napisałem tego posta i strasznie mi się tęskno zrobiło. Za rok muszę tam pojechać jeszcze raz.



poniedziałek, 13 czerwca 2016

Bikepark Koprivna - pierwsza wizyta

Ostatnio gdzieś przez przypadek zauważyłem informacje o czeskim Bikeparku Koprivna w Małej Moravce - chyba przez to, że tydzień temu odbywał się tam festiwal rowerowy i coś mi mignęło na facebooku. Sprawdziłem szybko na stronie bikeparku co to jest i gdzie to jest i okazało się, że to tylko 120km od Rybnika. Oferta prezentowała się na tyle atrakcyjnie, że postanowiliśmy to sprawdzić.

Droga przez Racibórz i Opavę jest całkiem w porządku. Po czeskiej stronie cały czas równiutki asfalt i tylko co jakiś czas miasteczka gdzie wszyscy jak bozia przykazała zwalniają do 50km/h. Jedzie się wiec sprawnie, tym bardziej, że ruch w niedzielny poranek był niewielki. 2h i jesteśmy na miejscu.



A na miejscu parking zaraz pod wyciągiem, mała restauracja, plac zabaw i wypożyczalnia rowerów testowych Lapierre. Za całodniowy karnet zapłaciliśmy 300czk + 50czk kaucji, co po opłaceniu prowizji wszystkich bankierów poskutkowało ściągnięciem mi z konta 60zł. No ale jak to powiedział Paweł "piiik i zapłacone". Pewnie można by coś jeszcze urwać, ale nie chce mi się biegać po kantorach. Jeździć w bikeparku można od 10:00 do 18:00. Wyciąg trochę się wlecze, ale chodzi cały czas. Podobnie jak w Koutach panowie z obsługi wieszają rower na haku. Plus względem Koutów jest taki, że obsługa pozwala puścić rowery samotnie i jechać wspólnie z kolegami na jednym krzesełku (nawet w 4). Dzięki temu można coś po drodze pośmieszkować, więc wjeżdżanie nie jest takie nudne. Minus względem Koutów jest taki, że tam wyciąg obsługuje Tom Cruise, co jednak jest jakąś dodatkową atrakcją, a tutaj znanych aktorów brak :))

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy na górze, to znakomite oznakowanie tras. Każda trasa miała na początku dużą tablicę informacyjną z nazwą i parametrami. Zaczęliśmy od tej nazwanej "Spicy freeride". Trasa ma około 3km, jest szybka i ma sporo hopek. Co prawda hopki są raczej dość krótkie ale mi to nie przeszkadzało. Do tego trochę korzeni i duuużo zakrętów, z których moim zdaniem może tylko dwa były źle zrobione. Mimo, że w większości bandy były niskie, to były tak wyprofilowane, że spokojnie można było się od nich odbić, czyli zupełnie inaczej niż to przeważnie jest u nas w kraju, gdzie każda banda to walka o życie. Ta trasa wszystkim przypadła do gustu. W zasadzie nie ma się tam do czego przyczepić. Jedziesz z solidną prędkością, latasz fajne stoliki, mijasz korzenie, wpadasz z bandy w bandę - no chyba nie ma nikogo kto by takiej jazdy nie lubił. Ostatecznie to na tej trasie jeździliśmy najwięcej. Poniżej czyjś filmik z Maja. Ja niestety nie miałem kamerki.


Kolejnym wyborem była trasa "Gravity". To z kolei techniczna trasa enduro, na której mamy trochę drewnianych kładek (widać, że świeżo zbudowanych) i sporo korzeni. Początek jest ekstra, dalej już niestety troszkę nudniej. Mnie się generalnie ta trasa podobała, ale są na niej fragmenty które mogłyby być zdecydowanie ciekawsze. Przez cały dzień zjechaliśmy tą trasą 2 razy. Dodam, że w sierpniu w Małej Moravce odbywają się zawody enduro, więc pewnie właśnie na tej górce będzie ściganie, a widzieliśmy że możliwości na poprowadzenie oesów jest tam naprawdę bardzo dużo, dlatego myślę, że będzie ciekawie. Może nawet się wybiorę, bo kiedyś w końcu tego prawdziwego enduro trzeba by spróbować.

Nie pamiętam czy następną testowaną trasą była downhillowa, czy "Fun trail" ale to nieistotne. Zacznę od fun traila. To też trzykilometrowa trasa, pełna długich zakrętów. Nie ma na niej żadnych hopek i po prostu zjeżdża się cały czas w dół. Jest to coś jak twister w Bielsku, z tym, że nie ma tylu wałków. To trasa na którą możesz zabrać swoją dziewczynę albo znajomego, który coś tam umie jeździć na rowerze i chciałby się kiedyś wybrać z Tobą w góry. Trasa nie wymaga żadnych specjalnych umiejętności. Gdybym miał wziąć moją dziewczynę w góry, to na pewno zabrałbym ją na tę trasę, żeby nabrała trochę pewności. Dla nas ta linia nieco nużąca ale i tak zjechaliśmy 2 razy. Warto wspomnieć, że w parku odbywało się jakieś szkolenie mtb i z boku całkiem dobrze to wyglądało. Bikepark jest taki, że wydaje się idealnym miejscem, żeby nauczyć kogoś jeździć. Dużo fragmentów przypomina to, co spotkamy na rychlebskim Superflow, z tym że tutaj mamy wyciąg. Jeżeli ktoś szuka dobrego miejsca na prowadzenie szkoleń, to warto Koprivną wziąć pod uwagę.


Jest jeszcze trasa DH. Mocno kamienista i na początku dość stroma. Ja sobie tam nie dawałem rady. Może trzeba by przejść pieszo, pooglądać, pomyśleć, ale kto by tam miał na to czas ;) Wydawała mi się też dość krótka. Ale jak ktoś lubi zjazd i szuka ciekawych miejsc do treningu, to myślę, że jest to dość atrakcyjna propozycja. Na pewno można się tam podszkolić. Ja zjechałem tylko raz, bo nie sprawia mi to frajdy, ale Tomek z Dominikiem, zjechali więcej. Gdybym umiał jeździć i nie bałbym się tam "lecieć piecem", to byłbym cały w skowronkach.

O trasach "Family" to nie ma co pisać, bo to są trasy dla hulajnóg i tych "górskich kolobków". Ale jeśli kogoś by to interesowało, to wspominam, że istnieją ;) Swoją drogą ten kolobek na jeden zjazd kosztuje tylko 60czk, więc można tam na przykład wysłać swojego towarzysza, który przyjechał z nami w góry, a nie jeździ na rowerze.

Z rzeczy o których trzeba wspomnieć, to na pewno to, że w bikeparku stoi napompowana poduszka, popularnie zwana flybagiem. Jest na nią rozpęd i jest wybicie. Nikt tego nie pilnuje, w cenniku też nic nie widzę, więc wychodzi na to, że jest za darmo. Jak ktoś lubi, to może katować sztuczki. Poduszka jest prawie na dole górki, więc nawet można sobie podejść z bmxem, czy jakimś innym sztywniaczkiem i cały dzień katować no handera czy innego backflipa.

Generalnie SKI Areal Koprivna to miejsce maksymalnie przyjazne rowerzystom. Zadbane trasy, tanie karnety, przystosowany wyciąg, myjka, darmowa poducha i nawet dętki w normalnej cenie (150czk, czyli ~25zł za dętkę maxxisa). Może nie jest idealnie, może każda trasa nie wywołuje głośnego "WOW!", ale przez to, że są tam te 4 linie, to cały dzień jest co robić. Ja się najeździłem i bardzo możliwe, że jeszcze się tam wybiorę. Jest to dobre miejsce jeśli nie chce ci się kolejny raz jechać w Kouty, wiesz, że na Żarze szlag cię trafi jak cały dzień będziesz jeździł po 2 prawie identycznych trasach (choć teraz podobno coś się z alinem pozmieniało), a w Rużomberoku już wakacyjne stawki. No i mam tam najbliżej. Każda trasa w Koprivnej jest inna i przez to można tam naprawdę fajnie spędzić czas. Szczególnie linia "Spicy Freeride" jest godna polecenia. W sumie przez cały dzień zjechaliśmy 12 razy.

To był udany dzień. Nie czuję niedosytu i nie jestem zawiedziony. Bikepark Koprivna, to miejsce, które warto było odwiedzić.


wtorek, 11 sierpnia 2015

Bikepark Malinô Brdo, Ružomberok - moje wrażenia

Na Słowację jechałem z nastawieniem, że jadę do najlepszego bikeparku w promieniu 200km. Czy tak było? Było dobrze, ale nie znakomicie - a to wszystko przez szczegóły. (tl;dr na końcu)

Dojazd z Rybnika jest bardzo dobry, na trasie przez Cieszyn, Czadcę i Ziline cały czas jedzie się po równych drogach. Ruch rano również był znikomy. Wyjechaliśmy o 6:20 i byliśmy na miejscu o 9:30. Gdzieś tam na Słowacji można wjechać na autostradę i ominąć Ziline, ale jest płatna i z tego co widziałem najtańsza 10 dniowa winieta kosztuje €10, więc to się nam średnio opłacało.

Bardzo ucieszyło nas że parking jest pod samiutkim wyciągiem. To zawsze wiele ułatwia, bo nie trzeba daleko jeździć po narzędzia, wodę czy cokolwiek innego. Poszliśmy więc kupić bilet i tutaj pierwsze niemiłe zaskoczenie. Na stronie przeczytaliśmy, że karnet jednodniowy będzie nas kosztował €13, bez względu na wiek. Dziś już wiem, że zakładka z cennikiem dla polskiego języka na stronie jest nie zaktualizowana. Bilet ulgowy kosztował €15 a normalny aż €19. Do tego jeszcze €2 zwrotnej kaucji za karnet. Ja na szczęście mam i legitymację studencką i karte euro26, więc łącznie z kaucją wyszło mnie to 74zł. W kasie można płacić kartą.

Wyciąg to kolejka gondolowa. Z rowerem wchodzi się do środka, a co drugi wagonik ma na krzesłach plandekę i do takiego można wejść we dwóch. Podróżowanie gondolą ma swoje wady i zalety. Na pewno jest wygodnie - jak jedziemy samemu to można się położyć (ja na krzesełkowych się boję), rower się o nic nie obija, no i gdyby padało to jesteśmy bezpieczni. Natomiast niestety w taki upał wchodzimy trochę jak do piekarnika. W ruzomberku wyciąg się trochę wlecze, ale przynajmniej możemy przez ten czas odpocząć.

Widok spod wyciągu
Na szczycie mamy w czym wybierać. Tras jest całkiem sporo. My na początek wybraliśmy niebieski "Modrý zamat". Jest to szybka trasa z wieloma zakrętami i hopkami. Niektórzy nazywali ją A-linem". Nawierzchnia jest mocno kamienista, ale na szczęście luźnych kamieni za dużo nie było. Mnie osobiście się ta trasą bardzo dobrze jeździło. Miała tylko jeden mankament - w pewnym momencie aby kontynuować zjazd, trzeba było podjechać pod górkę. Dobrze że mam reverb'a, więc tylko dźwignąłem go do góry i powolutku sobie podjechałem, natomiast chłopaki na zjazdówkach trochę się namęczyli. Po podjeździe jest rozjazd na czarny Bidasken (nie pojechaliśmy tam ani razu), albo dalej na modrym zamat. (Gdzieś jeszcze był zjazd na niebieskiego "Low rydera", ale nazwa nas nie zachęciła, więc też go nie sprawdziliśmy - trochę szkoda bo mógł być całkiem spoko). Na końcu modrego zamatu jest znów bardzo bardzo szybka sekcja band i hopek, tylko tym razem już bez kamieni. Można tam poczuć niezły flow.

Jak ktoś nie chce jeździć pod górkę, co jest raczej zrozumiałe, to na jednym z zakrętów modrego zamatu można skręcić na czerwonego "Monster Doga" i jest to dobry pomysł. Ta trasa jest bardziej zjazdowa, ma kilka hopek i też daje dużo frajdy. Potem tak właśnie jeździliśmy - Modry Zamat i zjazd na Monster Doga.

Inną opcją jest niebieski Blizzard. Tak nam się podobały poprzednie trasy, że dopiero po kilku zjazdach postanowiliśmy spróbować Blizzarda. Na początku trasy myślałem, że straciliśmy czas. Wycieczka jak po bułki do sklepu - nuda. Z każdym kolejnym metrem było jednak co raz lepiej lepiej. Frajda zaczęła się od jazdy na wprost przez polanę, na maksymalnej prędkości. Potem zjeżdżamy od lasu i odtąd jedzie się już zupełnie inaczej. Trasa robi się zdecydowanie wolniejsza, ale za to super techniczna. Jazda po wystających korzeniach i sporej ilości kamieni - powoli ale mega przyjemnie. Takie idealne enduro, z tym że cały czas jedziemy z górki. Dodatkowo na końcu wpadamy na wspomniany wyżej najszybszy fragment Modrego Zamatu, co dodatkowo podnosi wrażania z tej trasy.

Blizzard jest zupełnie inny niż Modry Zamat. MZ bardzo szybki, z różnymi hopkami, Blizzard natomiast dłuższy i bardzo techniczny. Z tego powodu trasy idealnie się uzupełniają. Raz możemy pojechać szybką, a innym razem techniczną.


Co do czarnych tras, to żadnej nie spróbowaliśmy. A też jest ich kilka. Na którąś z nich ludzie narzekali, że trochę zaniedbana, ale nie potrafię się do tego ustosunkować. "Intro" chyba jest znośne nawet na mniejsze rowery, natomiast jak spytaliśmy spotkanego Czecha o "Pro dh" i "NZ", to powiedział, że dla niego "to je moc brutalne", ale to był raczej bardziej zajawkowicz niż pro rider, więc myślę, że zjazdowcy powinni śmiało przynajmniej prodh spróbować. Na tej trasie rozgrywane były chyba mistrzostwa Słowacji w dh.
"NZ" z kolei jest chyba najbardziej hardkorową trasą w parku. Tylko słuchaliśmy o nim opowieści i nawet nie przyszło nam przez myśl żeby tam jechać, bo podobno jak się nie jest uberkozakiem, to trzeba w kilku miejscach schodzić z roweru. A i tak ciężko wtedy zejść.

Mieliśmy też niestety trochę przygód z podziurawionymi dętkami. Pierwsze snake'a złapał Melon, potem Prosty, następnie poznany na miejscu Polak, a i po drodze kilkakrotnie mijaliśmy pechowców. I tutaj ważna uwaga! Koniecznie zabierajcie ze sobą dętki - najlepiej ze trzy i jeszcze łatki, bo jak przyjdzie wam kupić na miejscu to będziecie płakać. W sklepie pod wyciągiem za dętkę liczą sobie 10 EURO! I to za jakąś totalnie zwykłą dętkę. W mojej opinii jest to chamskie żerowanie na rowerzystach i takie coś nie powinno mieć miejsca w bikeparku, który z założenia powinien być maksymalnie przyjazny rowerzystom. Duży minus za to - mocno mnie to zraziło. Na szczęście jeden Polak odsprzedał nam swoją zapasową dętkę za polską dyszkę, także wielkie dzięki dla niego!

Na szczęście nie nudziliśmy się, zmęczyliśmy się, więc dla mnie wypad był udany. Po wszystkim podjechaliśmy jeszcze do pobliskiej pizzerii, gdzie pizza kosztuje zabójcze €2.99 lub €3.99 (zjeżdżamy spod wyciągu do ronda, na rondzie w lewo i kawałek pod górką jest ta pizzeria). Na moje oko miała 32cm - kupiliśmy 3 pizze na 4 osoby, do tego 4 x 0.5L coli po €1 i nie czuliśmy się głodni. Pizza smaczna i na cienkim cieście. Można tam zapłacić kartą.

Warto jeszcze dodać że:

- przy parkingu jest zbiornik wody, który można nazwać basenem i można się tam wykąpać w upalny dzień (woda jest dość zimna i zamulona ale i tak przyciąga plażowiczów),
- w punktach gastronomicznych przy wyciągu nie można płacić kartą,
- jeśli bierzemy nocleg w Dari, to mamy 30% rabatu na wyciąg (nie wiem czy nocleg nie musi być dwudniowy),
- u góry, przy wyciągu są szafki z kluczykiem za 0.5€.

Plaża pod wyciągiem


Ze względu na cenę, przez wakacje lepiej chyba odwiedzić Kouty. Kouty są naprawdę super. Ružomberok jest w porządku, ale droższy i chyba nie tak przyjazny. W obydwu bikeparkach mi się podobało. Charakterystyka tras jest zupełnie inna. W Koutach np nie ma takiej technicznej trasy jak Blizzard w Ruzomberku, z Kolei A-line w Koutach jest bardziej wypieszczony niż ten w Ruzomberku. W Koutach mamy też dużo szybszy wyciąg, ale z parkingu trzeba do niego trochę podejść pod niemałą górkę. Najważniejsze jednak, że i w jednym i w drugim bikeparku jeśli chodzi o jeżdżenie to nie ma lipy!




W skrócie o Malino Brdo:
- W wakacje (lipiec/sierpień) karnety są drogie - ulgowy €15, normalny €19, polecam więc wybrać się w czerwcu lub we wrześniu (bilety po €13)
- Wystarczająca ilość tras, żeby ani trochę się nie nudzić.
- Trasy o różnym poziomie trudności, np szybki A-line (Modry Zamat), długie techniczne enduro (Blizzard), "moc brutalna" NZ lub ProDH i jeszcze kilka innych (więcej informacji można przeczytać tutaj: http://www.skipark.sk/pl/Bikepark/Bikepark/Trasy)
- Dętki za 10 EURO!!1!1!!
- Nie można płacić kartą za jedzenie przy wyciągu.
- Wyciąg gondola (piekarnik), w środku plandeka na fotelach, żeby się nie przejmować brudem. Nikt nie robi problemów rowerzystom, ale wygląda na to że to standard za granicą.
- jest woda do której można się wpakować po treningu
- w pobliżu można tanio zjeść

Strona bikeparku Malinô Brdo: http://www.skipark.sk/pl/Bikepark

wtorek, 4 sierpnia 2015

Bikepark Kouty

Trek Slash kupiony. Trzeba jeździć. Trzeba testować. Pierwsza górska wyprawa - czeski Bikepark Kouty.

Wyjazd o 6:00 rano, śniadanie w mcdonaldzie, przerwa na mandacik i chwilę przed 10:00 byliśmy na miejscu. Cena jednodniowego karnetu studenckiego to 300 koron (45zł), normalny jest 70 koron droższy (czyli kosztuje jakieś 55zł). Można jeszcze kupić bilet na 12 zjazdów (ale chyba nie warto), na 6 (kosztuje tyle samo co jednodniowy), lub 2 i 3 dniowe. Za wszystko można zapłacić kartą, także nie trzeba brać ze sobą czeskiej gotówki. Do ceny karnetu jest doliczane jeszcze 100 koron kaucji za karnet, które niestety dostajemy potem z powrotem w gotówce (można za to kupić np czeskie pamiątki tj. Kofola 2L + czekolada Studencka + lentilky  + jakiś batonik żeby dobić do 100czk ;) ). Warto jeszcze dodać, że tuż przy kasach jest restauracja z przystępnymi cenami i darmowe czyste toalety. Przy kasie jest też sklep rowerowy i wypożyczalnia rowerów Specialized, ale taka przyjemność niestety trochę kosztuje. Do tego podobno gdzieś tam na górze jest jakiś bardzo długi asfaltowy tor na rolki ale nie wiem dokładnie o co chodzi, bo nie chciało mi się jechać zobaczyć.

Rozpakowaliśmy się i poszliśmy na wyciąg. Ten jest nowoczesny - 6 osobowa kanapa, z boku hak na rower, a miejsca o które rower mógłby się obijać zabezpieczone gąbką. Nie musimy się przejmować pakowaniem roweru, bo zajmują się tym panowie z obsługi. Dajemy im rower, siadamy wygodnie na krzesełku, a oni wieszają nasz rower na hak. U góry inny pracownik go ściąga i nam podaje. Tam z kolei jesteśmy bardzo szybko, bo wyciąg jedzie z prędkością aż 5m/s (18km/h), dojeżdżamy więc w kilka minut.

Do wyboru mamy 4 trasy, jednak ponieważ się przecinają, to można zacząć jedną, a potem zjechać na inną, co daje nam do wyboru kilka kombinacji. Zjechaliśmy chyba 7 czy 8 razy i nie odwiedziliśmy wszystkich fragmentów.

Mapka na sezon 2015


Trasy są bardzo zadbane. Jest jeden bardzo długi odcinek przez las z wieloma bandami i wszystkie z nich były dobrze ubite i pozamiatane. Jazda jest super płynna. Wielką frajdę sprawia wpadanie z jednego długiego zakrętu w kolejny, bez strachu, że zaraz skończymy na drzewie. Widać, że ktoś tam o to wszystko dba i są tego efekty bo rowerzystów przyjeżdża sporo (w tym dużo Polaków). Jedynie ta dzika seria band pod wyciągiem mogłaby być trochę poprawiona, bo teraz kończy się sekcją luźnych kamieni, przez którą trochę trudniej napędzić się na hopki, ale też nie ma tragedii. A sama sekcja to niezły rollercoaster! Trzeba trochę poćwiczyć żeby to dobrze opanować.

Bikepark jest jak najbardziej przystępny pod rowery enduro. Jeśli ktoś chce sobie po prostu pojeździć to będzie bardzo zadowolony. Są sekcje band, są sekcje korzeni i są sekcje hopek, zarówno większych jak i nieco mniejszych. Jest też rockgarden. Trasy nie są ani ultra łatwe ani ultra trudne. Przez to że jest tak wiele możliwości, każdy znajdzie coś dla siebie. Miłośnicy typowego dh również nie będą narzekać. Spokojnie można wybrać się na cały dzień i gwarantuję, że nudy nie będzie. Bardzo fajnie, że prawie wszystkie hopki to stoliki i że jest ich całkiem sporo - przez to można sobie dużo i bezpiecznie polatać.

Na razie nie bardzo mam do czego porównać to miejsce, bo byłem w tym roku tylko w Kluszkowcach, no a w tym wypadku to nawet nie bardzo jest co porównywać. Niestety kluszkowy "A-line" i jedna trasa dh ni jak się mają do tego wszystkiego co spotkamy w Koutach.

Ja bawiłem się świetnie. Rower sprawdził się doskonale. Na pewno jeszcze nie raz odwiedzę Kouty, ale pierwsze chcę pojeździć po Polskich miejscówkach, żeby wyrobić sobie na ich temat własną opinię. Najbliższe plany kierują mnie jednak w stronę słowackiego Rużomberka. Oby się udało :)

Kouty bardzo polecam!